ŚWIADECTWA
ŚWIADECTWO BOŻENY
Nazywam się Bożena. Na wstępie pragnę podziękować mojemu mężowi, przyjaciółce Ewie i Ojcu Krzysztofowi Kościeleckiemu z Zakroczymia i wielu, wielu innym ludziom, którzy przyczynili się do powstania tej Wspólnoty. Ta nasza Wspólnota, tak uważam, rodzi się w wielkich bólach i cierpieniach. Czasami mam wrażenie, że wyrywa się ludzi z piekła, tu na ziemi, może dlatego jest tak trudno...
Takiej Wspólnoty szukałam przez wiele lat. Wiedziałam, że sama nie dam rady. Pochodzę z rodziny alkoholowej, a potem sama założyłam rodzinę alkoholową, którą bardzo kochałam i wiedziałam jednocześnie, że jest bardzo chora i wymaga leczenia. Szukałam pomocy poza domem. Najpierw we Wspólnotach Katolickich przy parafiach: Neokatechumenat, Rodziny Nazaretańskie, Odnowa w Duchu Św., Oaza Rodzin, Kościół Domowy.
W latach 1988/1989 znalazłam ruch AA w Warszawie i dopiero powstający ruch Al-Anon. Były wtedy tylko trzy grupy. Od razu poczułam się w tych grupach bardzo dobrze. Tam były rodziny, które cierpiały z tego samego powodu co ja. We Wspólnotach Katolickich, do których należałam, również czułam się dobrze, ale często nie byłam rozumiana, ci ludzie mieli zupełnie inne problemy. W grupie Al-Anon poczułam zrozumienie, miłość, szczerość, otwartość, siłę, piękno programu 12 stopni, na którym ludzie pracują, na którym potem sama pracowałam z kolejnymi "alanonkami". Czym dłużej chodziłam na spotkania i gruntowniej poznawałam program, tym bardziej potrzebowałam Boga. Pragnęłam mówić o Nim, żyć z Nim na co dzień, kochać Go i coraz bardziej Go poznawać. I tutaj też często czułam się niezrozumiana, bo do Al-Anon może należeć każdy, czy wierzy w Boga czy też nie, nawet osoby innych wyznań, wystarczy, że łączy ich ten sam problem - nadużywanie alkoholu przez bliską osobę. Brakowało mi Matki Bożej Niepokalanej, którą na początku małżeństwa pokazała mi moja teściowa, Kościoła, Katechizmu. U członków grup Al-Anon te sprawy wyglądały bardzo różnie i może dobrze, że tak było. Na dzień dzisiejszy należę do Al-Anon 18 lat, jestem wierna tym grupom i wiele zawdzięczam ludziom i programowi i wiem, że te grupy są mi potrzebne, by służyć im i oddać to, co od nich otrzymałam. Ale też jest mi potrzebna Wspólnota Rodzin Katolickich z Problemem Alkoholowym, bo jestem przede wszystkim katoliczką. W tej Wspólnocie jestem razem z mężem. Jest cały czas przy mnie przez 10 lat jak istnieje Wspólnota. 29 lat jesteśmy małżeństwem; mamy troje dzieci a troje jest w niebie. Przechodziliśmy wiele kryzysów, ale ta Wspólnota daje siłę, nadaje sens naszemu życiu małżeńskiemu i rodzinnemu. Wielu profesjonalistów pyta o program naszej Wspólnoty. Programem jest fundament naszej wiary: Dziesięć Przykazań Bożych podpartych Katechizmem Kościoła Katolickiego. Pobłogosławił tę Wspólnotę Papież Jan Paweł II. Po śmierci Papieża zrozumiałam, że pobłogosławił ją Święty Człowiek, a jeżeli tak Święty Człowiek to i sam Bóg, a jak Bóg to wierzę, że będzie ta Wspólnota rosła, że będzie nam przybywało kapłanów, że życie w rodzinie z problemem alkoholowym nie będzie już przekleństwem, a łaską na drodze do świętości i do Boga.
Bożena
ŚWIADECTWO MARKA
Witam Was Drodzy Przyjaciele na stronie Wspólnoty Rodzin Katolickich z Problemem Alkoholowym.
Mam na imię Marek i jestem z powodu swej choroby alkoholikiem, a ze względu na swą wiarę - katolikiem. Chcę wspomnieć w paru słowach jak doszło do powstania tej Wspólnoty. Otóż nie piłem już 7 lat, zdrowiejąc na programie 12 kroków AA, a żona moja Bożenka od 8 lat zdrowiała korzystając z programu 12 stopni Al-Anon. Program 12 kroków ułożony przez Anonimowych Alkoholików jest według mnie najlepszym na świecie programem służącym zdrowieniu z choroby alkoholowej, podobnie jak powstały w oparciu o niego program 12 stopni Al-Anon pomagający zdrowieć rodzinom alkoholików (współuzależnionym). Ja wiedziałem co mam robić, żeby utrzymywać abstynencję i trzeźwość - miałem program, który mi w tym pomagał. Żona moja miała swój program i swoją wspólnotę, która pomagała jej zdrowieć. A mimo to małżeństwo nasze drżało w posadach i często było zagrożone wizją rozpadu. Nie umieliśmy rozmawiać ze sobą. Przy częstych kłótniach i obwinianiu się wzajemnym traciliśmy energię i nie bardzo wiedzieliśmy co z tym fantem zrobić. Próbowaliśmy warsztatów małżeństw pod okiem psychologa. Żonie się bardzo spodobały, natomiast mnie nie, ponieważ czułem się lekceważony poprzez zbagatelizowanie problemów, które sygnalizowałem. Później próbowaliśmy dialogu na warsztatach katolickich w Bydgoszczy. Ta forma odpowiadała nam obojgu i na jakiś czas oczyściła komunikację między nami, lecz na dłuższą metę nie mieliśmy sposobu jak żyć zacieśniając i ulepszając więź małżeńską. Rodzina i małżeństwo były dla nas zawsze wartościami nadrzędnymi i w wielu rozmowach z przyjaciółmi zastanawialiśmy się co robić by je wzmacniać. W właśnie z tych rozmów i pragnień narodził się pomysł założenia wspólnoty katolickiej dla osób dotkniętych problemem alkoholowym. Na trzeźwienie mamy dalej w swoich wspólnotach 12 kroków i 12 stopni, które wzmacniają nas indywidualnie, a na zdrowienie w rodzinie i w małżeństwie - program napisany przez najlepszego terapeutę świata - Dziesięć Przykazań Bożych.
W maju 1996 roku pojechaliśmy z żoną i dwojgiem przyjaciół - Teresą i Markiem do Rzymu do Papieża Jana Pawła II z prośbą o błogosławieństwo dla Wspólnoty Rodzin Katolickich z Problemem Alkoholowym i otrzymaliśmy je. Papież Jan Paweł II, przy spotkaniu twarzą w twarz w sali audiencyjnej, kiedy mu przedstawiłem naszą prośbę, obejrzał się do tyłu na Kardynała Józefa Glempa pytając o mnie. Usłyszałem: "Znamy Marka w Polsce..." i uśmiechnął się. Papież spytał: "No więc jak z tym twoim trzeźwieniem?". A ja zapomniałem języka w gębie i dopiero po chwili odpowiedziałem: "Powoli Ojcze Święty", ucałowałem pierścień na ręku i poprosiłem o błogosławieństwo dla nas i wszystkich alkoholików i ich rodzin, a zwłaszcza dla rodzin katolickich z tym problemem. I Papież nam pobłogosławił. Podarowałem Papieżowi kasety magnetofonowe z moimi piosenkami, jak również pierwszy egzemplarz książki przygotowanej do druku pt. "Piosenki- świadectwa. Przekaz nadziei i własnych doświadczeń". Papież Jan Paweł II przyjął mój prezent, a na drugim egzemplarzu książki wpisał dedykację - błogosławieństwo. Ten drugi egzemplarz książki zawierający dedykację od Papieża przekazała nam później Pani Wanda Półtawska wraz z sugestią Papieża byśmy spotykali się na rekolekcjach w Gietrzwałdzie, gdzie Matka Boża przed przeszło 128 laty, w czasie objawienia mówiła między innymi o modlitwie za pijaków, więźniów i cały naród Polski. Od 1996 roku jeździmy więc naszą Wspólnotą do Gietrzwałdu raz w roku i modlimy się za alkoholików i ich rodziny, jak również uczymy się polepszania komunikacji międzyludzkiej. Rekolekcje niezmiennie od wielu lat odbywają się pod hasłem "Rodzina Bogiem silna".
Uruchamiamy naszą stronę z myślą o ludziach z podobnymi problemami, byśmy dzieląc się swoim doświadczeniem, siłą i nadzieją mogli sobie wzajemnie pomagać. Ja Marek - alkoholik, nie mam najmniejszej wątpliwości, że nie piję dzięki Matce Bożej z Rywałdu, gdzie powierzyłem jej moje życie i swój problem z alkoholem, które to zawierzenie miałem zadane jako pokutę po odbytej spowiedzi. Pokuta okazała się Łaską - cudem zatrzymania choroby alkoholowej. Nie mam też wątpliwości, że moje małżeństwo z Bożenką trwa dzięki Matce Bożej z Gietrzwałdu, a przede wszystkim Bogu, że to On je trzyma, bo my, patrząc tak po ludzku, już dawno byśmy je rozwalili. Chcę tu przytoczyć zdanie, które usłyszałem na początku mojej drogi do trzeźwości od pewnego księdza: "Bóg pomaga ludziom, którzy chcą tej pomocy i robią coś w tym kierunku." Więc ja powierzyłem Matce Bożej swe życie w Rywałdzie Królewskim 9 czerwca 1989 roku i od tamtej pory nie piję. Jednocześnie pomagając Bogu, zacząłem pracować na programie 12 kroków AA, poszedłem na leczenie do Ośrodka Terapii Uzależnień, który wtedy nazywał się oddziałem Odwykowym i realizując program 12 kroków znalazłem swoją Siłę Większą (była nią Wspólnota), a później Siłę Wyższą czyli Boga (jakkolwiek Go pojmuję).
Od 1996 roku, realizując się również we Wspólnocie Rodzin Katolickich z Problemem Alkoholowym, pomagam Sile Wyższej, która też nam pomaga, która dla mnie jest już Bogiem - Jezusem Chrystusem, a nie Bogiem jakkolwiek Go pojmuję. I do tego Boga się modlę.
Miejsce moich nowych narodzin to Rywałd, gdzie jest Sanktuarium Matki Bożej Rywałdzkiej, Pocieszycielki Strapionych, a miejsce mojego jednoczenia się z rodziną to Gietrzwałd gdzie za wskazaniem Papieża Jana Pawła II jeździmy od 10 lat całą rodziną i modlimy się za naszą rodzinę i wszystkie inne rodziny dotknięte problemem alkoholowym oraz uczymy się rozmawiania ze sobą. Wiem, że można to robić w wielu innych miejscach, i my tez tak robimy, jednak Gietrzwałd jest tym miejscem szczególnym, gdzie Matka Boża otacza nas szczególną opieką, bo przecież to właśnie tu mówiła o modlitwie za pijaków. W tym miejscu w dalszym ciągu dokonują się cuda uzdrowień. Do Gietrzwałdu w sierpniu przyjeżdżają rodziny z całej Polski na swoje coroczne rekolekcje, doznają tam wielu łask miłości i jednoczenia w rodzinach. Każde spotkania kończą się w pierwszą niedzielę po 15 sierpnia - Święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny - Mszą Świętą w intencji chorych, czyli również alkoholików.
Bożenka i ja jesteśmy wraz z innymi małżeństwami organizatorami tych spotkań. Z ramienia Kościoła opiekuje się nami Ojciec Krzysztof Kościelecki, dyrektor Ośrodka Apostolstwa Trzeźwości z Zakroczymia. Są też wśród nas psycholodzy i terapeuci. W tym czasie kiedy jechaliśmy z Bożenką do Rzymu do Ojca Świętego po błogosławieństwo dla rodzącej się Wspólnoty, miałem dylemat do kogo powinienem się przede wszystkim modlić. Czy do Matki Bożej z Rywałdu, której powierzyłem swoje życie i swój problem z alkoholem i dzięki której nie piję? Czy do Pana Boga Ojca? Czy do Jezusa Chrystusa? Wskazówki udzieliła mi Teresa, nasza współtowarzyszka w podroży do Rzymu. Powiedziała wtedy: "Wiesz Marek, tak naprawdę to nie jest ważne do kogo z Nich się modlisz, ponieważ Oni w tej Rodzinie się nie kłócą".
Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia na wspólnej drodze do trzeźwości i Pana Boga.
Marek
ŚWIADECTWO ANI
W moim 60-letnim życiu tak się układa scenariusz, że im dalej, tym coraz więcej się dzieje. Jednym z ważniejszych okresów dla mnie jest czas od wstąpienia do Wspólnoty Katolickich Rodzin z Problemem Alkoholowym, do której trafiłam dość nieoczekiwanie, tuż po jej powstaniu.
Pochodzę z rodziny wielodzietnej, w której szczęśliwie nie było problemu alkoholowego. Obydwoje Rodzice byli bardzo odpowiedzialni, dojrzali do małżeństwa i rodzicielstwa, mieli zaufanie do Pana Boga, okazywali sobie wzajemnie i dzieciom miłość i szacunek. Alkohol był używany w niedużej ilości, od tzw. "wielkiego dzwonu", kiedy rodzice podejmowali gości.
Wyposażona w poczucie bezpieczeństwa i potrzebę przebywania wśród ludzi, z ufnością i satysfakcją wybrałam zawód psychologa klinicznego. Przez blisko 20 lat zajmowałam się pomocą rodzinom, w których "problemem" było zwykle dziecko, a przynajmniej ono było delegowane do reprezentowania rodziny i dźwigania jej dysfunkcji. Troski i kłopoty wychowawcze z dziećmi okazały się być moją przepustką do Wspólnoty AlAnon. Poproszona o doraźną pomoc, szybko dostrzegłam w niej ciekawy poznawczo problem współuzależnienia i wyzwanie dla profesjonalnego "pomagacza", ale - co ważniejsze - równocześnie doświadczyłam jakiejś tajemniczej bliskości z kobietami matkami, udręczonymi alkoholizmem swoich bliskich i bezsilnością wobec nałogu. Pociągnęły mnie swoim heroizmem, gotowością do podejmowania nierównej walki z podstępną chorobą. Niezwykła też była dla mnie ich postawa zawierzenia Matce Bożej i pokora. To pierwsze spotkanie skierowało moją uwagę na ich program, kolejno na program 12 kroków Anonimowych Alkoholików, lektury dotyczące uzależnienia i współuzależnienia. Ośmieliłam się też uczestniczyć w otwartych mityngach AA. Już wiedziałam, że nie chcę być tylko profesjonalistą od cudzych rozterek emocjonalnych i specjalistą od technik uwalniania się od przykrych przeżyć, a nade wszystko zobaczyłam, że moja pomoc może być skuteczna tylko mocą zawierzenia Panu Bogu.
Od pierwszych rekolekcji wspólnoty w Gietrzwałdzie nieustannie otrzymuję potwierdzenie, że to jest nadzwyczajny dar wzrastania w wierze, odnajdywania i wypełniania powołania. Nie umiem powiedzieć, czy można i jak można lepiej towarzyszyć z pomocą osobom zniewolonym różnymi uzależnieniami, wiem jednak, że droga ze wspólnotą jest dla mnie darem i łaską. Mogę chyba powiedzieć, że nie doświadczyłam w życiu większych buntów i rozterek w relacjach z Panem Bogiem, ale też nie było tego prawdziwego pragnienia bliskości, modlitwy zawierzenia, wdzięczności.
Dzięki naszej Wspólnocie odkryłam ponownie głębię i smak przynależności do Kościoła w wielu wymiarach. Sprawy, które mogły mnie kiedyś irytować, gniewać, stały się drogą do otwarcia na potrzeby innych, na radość wspólnej modlitwy, zabawy, towarzyszenie w cierpieniu. Kilkanaście wspólnych rekolekcji u stóp Matki Bożej Gietrzwałdzkiej, wszystkie przeżyte świadectwa, dały mi taki warsztat pracy, że dzisiaj potrafię najbardziej zatwardziałemu w buncie alkoholikowi wskazać drogę od ciemności zniewolenia do światła wolności. To niekiedy powoduje szok, ale przecież widzę, że im więcej cierpienia i ludzkiej beznadziei, tym więcej Bożych dzieł, które są ratunkiem - i te staram się wskazywać. Bliskie są mi bardzo dzieła Ośrodka Apostolstwa Trzeźwości w Zakroczymiu, z którymi nasza wspólnota pozostaje w braterskiej więzi, mogę śmiało powiedzieć, że dzięki trzeźwiejącym we Wspólnocie alkoholikom i ich rodzinom - szczególnie dzięki rekolekcjom w Gietrzwałdzie i spotkaniom w Zakroczymiu - pokochałam prawdziwie różaniec i Drogę Krzyżową.
Dziękuję wspólnocie za to, że jest, że pociąga nas do stawania się świadomymi świadkami wiary. W sercu mam głęboką wdzięczność za wszystkie wspólnie przeżyte dni, za indywidualne spotkania i szczere rozmowy, nie zapomnę też pielgrzymki na beatyfikację Jana Pawła II do Rzymu i tylu innych cudownych miejsc. Ufam, że będziemy potrafili razem przygotować się do przeżywania kanonizacji naszego umiłowanego papieża Jana Pawła II i do korzystania z Jego całego testamentu. Mam też głęboko w sercu Wspólnotę Cenacolo i jej założycielkę - Matkę Elwirę, Duszpasterstwo Trzeźwościowe u Ojców Jezuitów na Rakowieckiej, wszystkie wspólnoty 12krokowe u Pallotynów na Skaryszewskiej. Cieszy mnie również wtorkowa audycja w diecezjalnym Radiu Warszawa na falach 106.20. W Nowym Roku 2014 moja jedyna oglądana telewizja internetowa "Republika" będzie nadawała program "12 kroków do wolności".
Nadzwyczajny dar otrzymałam też od chłopców wychodzących z narkomanii dzięki wspólnie przeżytym z nimi rekolekcjom - oni wprowadzili mnie w najcudowniejsze adoracje Najświętszego Sakramentu, wspaniale też uwielbiają śpiewem Boga.
Bogu niech będą dzięki!
Ania F. (psycholog Wspólnoty)
ŚWIADECTWO ULI
Jestem psychologiem klinicznym i specjalistą psychoterapii uzależnień, pracującym od 30. lat głównie z osobami uzależnionymi od alkoholu i ich rodzinami. Wspólnota Rodzin Katolickich z Problemem Alkoholowym stała się dla mnie nie tylko kolejnym doświadczeniem zawodowym, ale również doświadczeniem osobistym.To na spotkaniach wspólnoty w Gostyninie, w których uczestniczę, gdy mi czas na to pozwala, uświadomiłam sobie, jak mało rozumiem Słowo Boże, a przez to nie zawsze postępuję właściwie. Do tej pory byłam przekonana, że moja wiara jest głęboka i właściwie rozumiem Słowa Boga. Wiedziałam od lat i wiem, że Bóg jest, działa i wspiera mnie w moim codziennym funkcjonowaniu, jednak nie zawsze odczytuję właściwie to, co mi przekazuje. To dzięki spotkaniom we wspólnocie pracuję w inny sposób nad poprawą jakości mojego życia. O istnieniu i spotkaniach wspólnoty w Gostyninie dowiedziałam się kilka lat temu od liderów tej wspólnoty. Jednak inne obowiązki nie pozwalały mi na uczestnictwo w tych spotkaniach. Aż nastąpił rok 2011. Nie pamiętam dokładnie, w którym miesiącu, ale na pewno w pierwszej połowie tego roku, miały miejsce: msza św. w intencji trzeźwości narodu i gostynińskiej wspólnoty oraz (po mszy) wspólne uroczyste spotkanie wszystkich zainteresowanych problemem. Byłam jedną z nich. Na tej mszy dawali świadectwo życia w trzeźwości zaproszeni goście z innych miast, również członkowie wspólnoty. Na spotkaniu każdy, kto chciał dzielił się swoim doświadczeniem, w jaki sposób praca nad sobą we wspólnocie pozwala mu zdrowieć. Po spotkaniu liderzy wspólnoty zapytali mnie, czy poprowadziłabym warsztat psychologiczny dla małżeństw na spotkaniu ogólnopolskim w Gietrzwałdzie w sierpniu tegoż roku. Po rozważeniu, co mogę zaoferować uczestnikom, chętnie się zgodziłam. W ciągu tych kilku dni przeprowadziłam warsztat dla wszystkich zainteresowanych pt. Umiejętność słuchania oraz rozmawiałam indywidualnie zarówno z małżeństwami, dorosłymi osobami samotnymi oraz z młodzieżą. Były to XVI Ogólnopolskie Spotkania Trzeźwościowe wspólnoty. Od tego czasu co roku w Gietrzwałdzie chętnie służę swoją wiedzą i pomocą osobom, które tego potrzebują.
+ Ula D. - Gostynin
ŚWIADECTWO EDWARDA
Co dobrego przez wspólnotę uczynił dla mnie Pan Bóg?
Wspólnota Rodzin Katolickich z Problemem Alkoholowym to według mnie stopniowe wypełnianie się w nas obietnicy z Pisma Świętego: "Ja bowiem znam zamiary, jakie mam wobec was - wyrocznia Pana - zamiary pełne pokoju, a nie zguby, by wam zapewnić przyszłość jakiej oczekujecie. Będziecie Mnie wzywać, zanosić do Mnie modlitwy, a Ja was wysłucham. Będziecie Mnie szukać i znajdziecie mnie, albowiem będziecie Mnie szukać z całego serca. Ja zaś sprawię, że Mnie znajdziecie - wyrocznia Pana - i odwrócę wasz los". (Jr 29, 11-14)
Poznałem inicjatorów powstania wspólnoty, Marka i Bożenę, ponad 20 lat temu, kilka lat przed zawiązaniem się wspólnoty. Wtedy, w nowym dla mnie mieście, kilka lat po ślubie, chodziłem z pytaniem o granicę zaangażowania się dla innych, poza pracą zawodową i poza rodziną. Dzisiaj jeszcze jestem zdziwiony, że w okolicy kościoła "na górce" w Legionowie, na prośbę mojej żony i żony Marka, poszedłem na spotkanie z nim, wtedy jeszcze pijącym, w ich domu. Rozmawialiśmy bez żon. Miałem wrażenie, że spotkanie nie było niepowodzeniem. Oboje, Marek i Bożena, intensywnie poszukiwali wtedy pomocy i otwierali się na terapie, na nową ewangelizację i przemieniającą moc działającego w Kościele Ducha Bożego. Spotykaliśmy się wielokrotnie w naszych domach. Ze szczerością mówili, razem bądź osobno, o swoich zbolałych relacjach małżeńskich i pragnieniu przemiany, uzdrowienia, jedności. Poza nieudolnym wysłuchiwaniem, usiłowałem z nadzieją skierować ich do nowych wspólnot i ruchów w Kościele. Ja psycholog, w swojej ograniczoności, wobec ich wielkiej potrzeby, nie miałem dla nich nic lepszego do zaproponowania. Nasze relacje zmieniały się stopniowo na koleżeńskie, braterskie i przyjacielskie. Przez pewien czas zanosiłem swoje buty do Marka. Naprawiał mój ortopedyczny but w piwnicy swojego bloku. Pragnąłem, w ten mały sposób, wesprzeć jego nową pracę zarobkową i trzeźwość. Dzisiaj wierzę, że do przemiany naszych wzajemnych relacji inspirował nas i dawał moc Pan Bóg. To On sprawił również, że zaczęliśmy brać udział w mszach św. z całymi swoimi rodzinami, z małymi dziećmi. Msze te odbywały się początkowo w naszej parafii p.w. Miłosierdzia Bożego w Legionowie. Pamiętam, że było to zorganizowane w wymowny sposób: mityngi AA i Al-Anon w salkach parafialnych kończyły się o godzinie 18.00 i o tej samej godzinie zaczynała się Msza św. w kaplicy za ścianą salki AA. Odprawiał ją ks. Lucjan Szcześniak, niezwykle przyjazny wobec mężczyzn i kobiet zza ściany, względem nas wszystkich. Znałem jego dobroć i rzeczowość jeszcze z czasu swojego ślubu. Na tych naszych mszach Marek śpiewał i grał na gitarze. Marka żona często czytała Pismo Święte albo znajdowała kogoś do czytania. Przez swoje uczestnictwo na mityngach przekonywałem się, że Marek i Bożena mają słuszność w twierdzeniu o bardzo częstej niemożności swobodnego dzielenia się w AA i Al-Anon doświadczeniem trzeźwienia w duchu chrześcijańskim. Gdy dowiedziałem się, że Marek po kilku latach trzeźwości pracuje dla alkoholików daleko od domu w zawodzie terapeuty uzależnień, zaprosiłem go do współpracy w poradni odwykowej w Legionowie. W mieście tym dla wielu osób znany był jeszcze niedawno jako pijący ponad umiar. Pewien jestem, że jego zgoda na pracę tutaj była aktem odwagi, zaufania i oznaką odzyskiwania zdrowia wewnętrznego i godności. Ja ze swej strony pamiętam głębokie przejęcie się, pokój wewnętrzny, zaufanie i pewność w sumieniu, że pragnę, mogę i chcę mu zaufać jako terapeucie. Kilka lat pracowaliśmy razem dla osób uzależnionych i ich rodzin. Marek wtedy zatrudniany był w ZOZ oraz przez Urząd Miasta. Z grupami pacjentów pracowaliśmy na programie terapeutycznym w salach Ośrodka Pomocy Społecznej. Marek był tam znany wcześniej jako alkoholik. Wspólna praca z nim przyniosła mi cenne doświadczenie w terapii na głębszym poziomie oraz stała się bardziej owocna. Przekonałem się do talentu terapeutycznego i przywództwa Marka. W tej pracy wspierały nas nasze żony. Pacjenci widzieli Marka i Bożenę jako współpracujących ze sobą małżonków. Pragnąłem, żeby wspólną obecnością nieśli nadzieję na możliwość zdrowienia w rodzinach pacjentów. Bardzo znaczące było przyjęcie przez Marka zaproszenia na spotkanie z pracownikami mojego Ośrodka Pomocy Społecznej. Wtedy Marek swoje świadectwo przemiany życia oraz kompetencji terapeuty i edukatora wyśpiewał i wygrał na gitarze. Pracownicy byli poruszeni atrakcyjnym świadectwem i dyskretną edukacją. Spełniło się jego marzenie o uniezależnieniu swojej rodziny od pomocy opieki społecznej. Cieszyliśmy się obaj z tego spotkania. Do naszej pracy dołączyła także żona Marka. Razem opracowaliśmy program edukacyjno-terapeutyczny dla kobiet cierpiących z powodu picia kogoś z rodziny. Do stosowanego w poradniach programu dodaliśmy składniki sprzyjające otwarciu na dzielenie się doświadczeniem wiary, modlitwy, medytacją nad Psalmami o lęku, smutku i zaufaniu Panu Bogu. We wspólnej rozmowie i modlitwie, szukając mądrości i ufności w Piśmie Świętym, przygotowywaliśmy się do kolejnych spotkań z naszymi pacjentkami. Było to dla mnie cennym doświadczaniem łaski współpracy nas dwojga jako chrześcijańskich profesjonalistów. Utwierdzałem się w przekonaniu, że podobnej profesjonalnej pomocy, wzbogaconej łaską Bożą, potrzebują nasze pacjentki oraz inni im podobni. Taka praca okazywała się możliwa w warunkach i ograniczeniach, w jakich żyjemy. Nasz kolejny podobny program, wzbogacony nabytym doświadczeniem, nie został jednak zaakceptowany przez pracodawcę. Usłyszeliśmy krytykę składników biblijnych /2. psalmów/ jako nieprofesjonalnych w edukacji i terapii. Teraz przekonuję się, że opisane wyżej doświadczenia Marka i jego żony Bożeny były wtedy częścią ich specjalnego przygotowania do założenia z ks. Lucjanem Wspólnoty Rodzin Katolickich z Problemem Alkoholowym. Na dobre, jak mi się wydaje, Boża Opatrzność obróciła niedostatki i ograniczenia profesjonalistów, AA, Al-Anon oraz niewystarczalność dostępnego duszpasterstwa. Wierzę, że na tę potrzebę nowej pomocy rodzinom z problemem alkoholowym odpowiedział dobry Bóg. Obiecał przecież: "Szukajcie, a znajdziecie". Jestem wdzięczny Panu Bogu i założycielom wspólnoty za dany mi udział w owym szukaniu i znajdowaniu pomocy. Byłem już wtedy kilka lat po ślubie i po weselu bezalkoholowym. Trwałem bez większego trudu w abstynencji, po przyrzeczeniu na rekolekcjach w Zakroczymiu. Wcześniej niekiedy nadużywałem alkoholu. Początkowo we wspólnocie nieraz czułem się mocniejszy i wewnętrznie bogatszy od wielu cierpiących przez alkohol braci i sióstr. Teraz wiem, że to poczucie wielokroć było bezpodstawne, oparte na iluzji. Pochodzę z rodziny tradycyjnie religijnej, wyraźnie związanej z Kościołem. Jestem wdzięczny swoim rodzicom za dar życia, za sakramenty Kościoła, za pomoc w zdobyciu zawodu i za wiele ich dobroci. Jednak wyniosłem z dzieciństwa schowaną pamięć częstego braku trwałego pokoju w domu rodzinnym, braku doświadczenia czułej miłości rodzicielskiej i braku porozumienia między rodzicami. I z tą nieuleczoną do końca pamięcią wszedłem w małżeństwo. Dzięki grupie modlitewnej, przed poznaniem żony i na początku naszego małżeństwa, dane mi było doświadczyć łaski początków nawrócenia, uzdrowienia m.in. z nieśmiałości i nieufności. Doświadczyłem pokoju Bożego, miłości i jedności w życiu małżeńskim, początków wzajemnego z żoną głębszego zrozumienia i zaufania opartego na mocy wiary. Zaczęło wypełniać się proroctwo Jeremiasza o pokojowych zamiarach Pana Boga wobec mnie samego i nas małżonków, a potem także wobec naszych dzieci. Czasem widywałem też wypełnianie się tego proroctwa wobec innych ludzi. W ostatnich kilku latach odczuwam przejawy pewnego rodzaju kryzysu swojej więzi z żoną i dorosłymi dziećmi. Pragnę radykalnej przemiany swojego życia. Nadszedł czas prób, pokus i ujawniania się nieuleczonych wewnętrznych ran z dzieciństwa, moich wypracowanych przez lata wad, powtarzających się grzechów i ich negatywnych konsekwencji w całej rodzinie. Na szczęście Pan Bóg nie opuścił mnie - człowieka skłonnego do rezygnacji w trudnościach. On nie zrezygnował ze mnie, walczył o mnie, o każdego z rodziny, bronił nas jako rodzinę ilekroć stawałem przeciwko Bogu. Od wielu lat bezcenną pomocą są mi ludzie ze wspólnot Kościoła.
Kilka lat temu doświadczyłem depresji z pokusą zwątpienia w zbawczą miłość Boga do mnie. W ciężkim zmaganiu ze sobą poszedłem wtedy po pomoc do Bożeny i Marka. We łzach i trudzie wypowiedziałem im swoje udręczenie. Z pomocą rozmowy, ufnej i prostej modlitwy najpierw samej Bożeny, a potem już naszej wspólnej, przez pokropienie święconą wodą, Pan Jezus uwolnił mnie i uleczył z depresji oraz z ciężkiej próby wiary. Pamiętam, że w drodze do nich wewnętrzny wrogi głos agresywnie nie pozwalał mi dojść do nich. Sprzeciwiał się ujawnieniu mego stanu ducha i atakował mnie. Zawracał mnie wprost z drogi. Zniewalał do zamknięcia się w sobie, w smutku, w samotności i w zwątpieniu, z poddaniem się mocniejszemu ode mnie złu. Rozpoznawałem, że mam do czynienia z szatanem. Wyszedłem z domu Bożeny i Marka z wewnętrznym pokojem i z ufnością do Pana Jezusa. W duszy śpiewałem dziękczynną modlitwę. W czasie depresji było ze mną podobnie jak bywa wówczas, gdy w ciemnościach wpada się do głębokiego dołu. Usiłując wyjść z niego po stromych brzegach, coraz to spadałem z powrotem na dno. Gdy usłyszał moje jęki Pan Jezus, podszedł i wyciągnął mnie Swoją Ręką Wszechmocną z tego dołu śmierci. Z własnej inicjatywy, z miłością i współczuciem spojrzał na mnie w dole. Podał mi Swoją Rękę, a ja ją uchwyciłem. Użył przyjaznej ręki Bożeny i sprzyjającej ręki jej męża. I nikt nie wypominał mi wpadnięcia do dołu. Nie krzyczał na mnie: "Wyłaź!" Bóg wezwał mnie do radykalnej przemiany serca i odstąpienia m.in. od egoistycznego, subtelnego krytykowania żony, od powierzchownego ulegania jej w imię zachowania spokoju czy od nieświadomego dominowania. Wezwał do wyrzeczenia się własnej idealistycznej wizji rodziny, skierował do nauki głębokiego przebaczania, proszenia żony i dzieci o przebaczenie. Do uznania własnej bezsilności wobec niedostatków swojej wiary oraz do szukania i przyjmowania zbawiennego sensu swego cierpienia, np. z doznawanych nieraz upokorzeń. Uprzywilejowanym czasem i miejscem staje się dla mnie msza św. z Komunią Św., z zamęczonym i zmartwychwstałym moim Panem. Polecił mi Pan Bóg, bym najbardziej dbał o opieranie się na Nim, a nie na sobie samym czy samej żonie, albo tylko na nas dwojgu, czy samej wspólnocie bez Jezusa. Szczególnie bliskie stały się dla mnie domowe spotkania naszej Wspólnoty Rodzin Katolickich z Problemem Alkoholowym. Tu, znane mi od wielu lat pary małżeńskie, z mężem uzależnionym od alkoholu, teraz trzeźwym, stały się dla mnie przykładem wzywającym do wytrwałej i intensywnej pracy nad przemianą swego życia. Od co najmniej kilku lat widuję na mszach św. wspólnotowe małżeństwa przystępujące do komunii św. Bywa, że przychodzą razem po wielu latach życia bez sakramentów. U żon braci zacząłem zauważać i doceniać życiowy geniusz kobiety, głoszony tak dobitnie przez św. Jana Pawła II, ich wielki trud pracy nad swoim życiem, nad porzuceniem swojego nastawienia naprawy męża "na siłę". Obserwuję ich mądre pomaganie mężom w odnowieniu żywej wiary, miłości i życia w trzeźwości. My z kolei, mężowie, doświadczywszy szacunku wspólnotowych braci i sióstr, często po długim okresie niezdolności kochania, nabieramy głębszego szacunku do siebie samych i do żon. Mobilizuje mnie to i - jak zauważam - innych mężów do bardziej szczerego szanowania żony, do cierpliwości, do odnajdywania w żonie często jakby ukrytego bezcennego dobra. Na domowych spotkaniach widzę nieraz mężów jak rozwiązują się im długo skrępowane języki i jak coraz swobodniej wypowiadają się o swoim uzależnieniu, słabościach czy odkrywanych mocnych stronach. Inni, dotychczas gaduły, pokorniej powściągają swą gadatliwość. Jeszcze inni, nazbyt skłonni do gniewu, uspokajają się i milkną, szczególnie przy modlitwie dziesiątką różańca. Wiele razy słyszałem na naszych spotkaniach słowa wypowiadane przez mężów: "Dzięki żonie jestem trzeźwy", a od żon: "Dziękuję Bogu za trzeźwość męża". W domowych spotkaniach wspólnoty otrzymuję więcej niż potrafię przyjąć. Uczę się uczestniczyć z pokorą i zaufaniem. Słuchać i wypowiadać się z myślą o potrzebach nie tylko swoich, ale i innych słuchających. Staram się coraz głębiej rozumieć i przyjmować porażki, ale i powodzenia innych. A kiedy zajdzie potrzeba, nie wstydzić się prosić o pomoc w konkretnych problemach. W ubiegłym roku znalazłem pomoc w trudnościach przy opiece nad przewlekle chorym teściem. Przykład otwartości mężów i żon zachęca mnie do mądrej szczerości - ja jestem skłonny do zamykania się w sobie. Zachęca do wdzięczności - ja jestem skłonny do nabierania pretensji. Zachęca mnie do nauki prostoty - ja często mówię skomplikowanym językiem. Uczę się tu skromności i liczenia się ze swoimi i cudzymi ograniczeniami. Jakże było mi dobrze być w jedności z żoną i z osobami trzeźwymi ze wspólnoty w ważnych wydarzeniach rodzinnych i kościelnych, takich jak święta Bożego Narodzenia, sylwester, Wielkanoc, ślub. Spotkania domowe pokazują mi, że rodziny z chorobą alkoholową mogą być i stają się domowym żywym Kościołem, zdrowiejącą i cenną cząstką Kościoła powszechnego.
Kościół naprawdę jest naszym domem. Przekonuję się, że nie możemy zdrowieć wewnętrznie, dojrzewać jako małżeństwa sakramentalne bez posługi zaangażowanych kapłanów. W kapłanach - opiekunach spostrzegam szanujący nas, troszczący się Kościół, działającego teraz pośród nas żyjącego Chrystusa, któremu zależy na naszym zbawieniu także i dziś. Przywiezione przez Marka i Bożenę z Watykanu wskazanie przez św. Jana Pawła II miejsca spotkań naszej wspólnoty w sanktuarium Matki Bożej Gietrzwałdzkiej, uważam za ukazanie nam w patronce tego miejsca naszej naprawdę czułej Matki. Przekonuję się, że naszym powołaniem jest stawanie się Jej dziećmi przez nabieranie stylu życia podobnego do Niej i do Świętej Rodziny z Nazaretu. Wydaje mi się, że jednym ze sposobów realizacji tego jest nasza praktyka modlitwy na domowych spotkaniach dziesiątką różańca z wypowiadanymi głośno intencjami. Kilka lat temu byliśmy z całą rodziną na corocznych rekolekcjach w Gietrzwałdzie, organizowanych przez wspólnotę. Miłą niespodzianką było dla mnie dobre przyjęcie naszych dzieci: syna - przez rówieśników, u córki zaś ujawnienie talentu aktorskiego, odwaga do wystąpień publicznych oraz łatwość nawiązania kontaktów z młodzieżą. Czy rodzina zniewolona alkoholem, żyjąca nierzadko na marginesie społeczeństwa, może dzięki ludziom z Kościoła odnaleźć zdrowe i szczęśliwe życie? Od kilkunastu lat jestem świadkiem odnajdywania coraz zdrowszego życia chrześcijańskiego przez wiele małżeństw naszej wspólnoty, także przez samotne żony. Żyją one w wierności sakramentalnym, oddalonym na różny sposób, mężom, w czystości, tak jak uczy Kościół i przykład świętych małżonków. My, członkowie wspólnoty, zniewoleni dawniej przez alkohol, przez złość, lęk, wstyd, bunt, z poczuciem odrzucenia, we wspólnocie doświadczamy uszanowania, wolności, przyjmowania siebie nawzajem takimi, jakimi jesteśmy. Dzięki wspólnocie, przez Kościół - jak wierzę - oczyszczany jest i uzdrawiany w nas ze składników fałszywej sprawiedliwości obraz Pana Boga, jakoby bardziej chętnego do gniewu i karania niż do miłosiernej miłości. Miłym dla mnie znakiem (i według mnie opatrznościowym dla wspólnoty) jest tęcza, widziana kiedyś przez Bożenę i Marka. Słyszałem często o niej, gdy w ich domu rozmawialiśmy i modliliśmy się z pragnieniem powstania wspólnoty pomocnej w rozwoju życia małżeńskiego, rodzinnego i w jedności z Bogiem. Tęcza, którą widziałem wczoraj na niebie z mojego osiedla jest dla mnie znakiem pięknego nieba i działającego dzisiaj Pana Boga, z pokojowymi zamiarami wobec naszej rodziny i naszej wspólnoty. Przekonuję się, że ta tęcza pojawiająca się po burzy jest znakiem nieba dla każdej rodziny naszego pokolenia, znakiem możliwego ocalenia w dzisiejszej arce - Kościele, ocalenia z potopu bezbożnictwa. Dzięki niech będą Panu Jezusowi za Kościół, za jego pasterzy - kapłanów, za troskę o naszą rodzinę, o rodziny ze wspólnoty, za już realizowany plan życia w pokoju i z miłością miłosierną, która ma moc nas całych uzdrowić, zbawić.
Edward D. (psycholog Wspólnoty)